sobota, 2 marca 2013

Chapter II "It breaks my heart 'cause I know you're the one for me"



Mecz gryfonów i ślizgonów dostarczał niewiarygodnych emocji wszystkim uczniom. Każdy gryfon miał się na baczności spodziewając się ataku wrogów z każdej strony. Hermiona starała się być ponad tym jednak nawet ona nie wytrzymała, gdy rankiem w dniu meczu Harry dopuścił się rzeczy nielegalnej.

-Harry przecież tak nie można! To jest zakazane!
-Hermiono, o czym ty mówisz?
-O tym, że wlałeś Felixa do soku dyniowego Rona.
-Daj spokój Hermiono. – Uciął krótko Ron
-Ja nic takiego nie zrobiłem.-Dodał Harry, ale jego uśmiech przeczył słowom.


Mecz był dla gryfonów wygrany. Ron idealnie bronił pokazując cały swój talent. Hermiona po meczu chciała mu pogratulować, ale chłopak został porwany, przez tłum gryfonów, cieszących się ze zwycięstwa. Wieczorem w pokoju wspólnym odbyła się standardowa impreza. Uczniom udało się nawet przemycić kilka butelek ognistej whisky. Szczęście z wygranego meczu udzielało się wszystkim mieszkańcom Gryffindoru. W ogólnym rozgardiaszu Hermiona chciała przemknąć niezauważona. Nieszczęśliwie trafiła na moment, gdy Lavender Brown rzuciła się na Rona, namiętnie go całując, na oczach wszystkich. Ron wydawał się nie być tym speszony, wręcz promieniował z dumy. I nikt nie zauważył zapłakanych oczu właścicielki burzy, brązowych loków.


Nie wiedziała ile siedzi przy jeziorze. Nie czuła zimna, nie przeszkadzała jej noc, przecież w wieży dalej paliły się światła a impreza trwała w najlepsze. Nic nie było ważne dla niej. Słone potoki łez spływały po jej policzkach. A ona wciąż wpatrywała się w kilka zdań zapisanych jej drobnym, pochyłym pismem. W końcu położyła kawałek pergaminu na tafli jeziora i patrzyła za nim aż straciła go z oczu.

„To złamało moje sercem, bo wiem, że to Ty jesteś tym jedynym
Ale nie smuć się - nigdy nie było tej historii oczywiście
i nigdy nie będzie
I nie dowiesz się już nigdy
I już nigdy nie pokażę Ci
tego, co czuję i czego od Ciebie potrzebuję, już nie...”


Hermiona z ogromną determinacją udawała, że Ron i Lavender nie istnieją. Starała się skupiać na nauce i wciąż wyznaczała sobie nowe cele do osiągnięcia. Stała się zacięta i uparta. Puszczała mimo woli wszystkie usłyszane Mon-Rony, Misiaczki i Żuczki, przez które dostawała torsji. Polubiła za to wieczorne wędrówki do sowiarni. Mogła siedzieć godzinami i spoglądać przez wielkie okna na roziskrzone gwiazdy. Tam nikt jej nigdy nie przeszkadzał. Tak była i tego wieczora. Było już późno, prawie północ, a ona wciąż nie mogła zasnąć. Bezwiednie kierowała swoje kroki ku sowiarni. Nie rozglądała się na boki. Przed oczami miała już swój zwykły rytuał, który dawał jej spokój i odprężenie. Gdy tylko przekroczyła próg usłyszała szloch. Za chwilę też dojrzała postać Draco Malfoya, który pośpiesznie ocierał przed nią oczy.
.
-Malfoy?
-Przepraszam za wszystko Granger. Mam już dosyć wszystkiego-odpowiedział i spojrzał jej w twarz zaczerwienionymi oczami.
-Malfoy… może kogoś wezwać… profesora Snape albo…-
-Nie trzeba, nie chcę. Masz czas, żeby usłyszeć historię o wytresowanym Malfoy’u?
-Mam czas, opowiadaj- odpowiedziała i usadowiła się na parapecie wielkiego okna. Nogi podkuliła pod siebie i obserwowała jak chłopak siada po drugiej stronie.
-Historię zacznę od moich 5-tych urodzin, od tego się zaczęło.-Rozpoczął gorzko chłopak.


Draco nie wiedział, czemu to robi. Dzisiaj dostał list od ojca, że Czarny Pan mocno wyżył się na jego matce za jakieś kolejne niepowodzenia misji. Miał już tego serdecznie dość. Nie martwił się o ojca, był dla niego nikim, ale matka ofiarowała mu najcenniejszą rzecz-miłość. Może trochę szorstką i kulawą, ale szczerą i dlatego musiał zrobić wszystko by ją chronić. Musiał spróbować uderzyć w Hermiony współczucie. Miał nadzieję, że jeśli powie jej prawdę przełamią, chociaż częściowo lody. Gra była warta tej świeczki.


-Od małego wpajano mi, że jestem lepszy, bo mam czystą krew. Do znudzenia oglądałem drzewo genealogiczne mojej rodziny. Ojciec na konkretnych przykładach pokazywał zdrajców krwi, czarodziei wyklętych lubiących lub związanych z charłakami, szlamami, mugolami. Nie zliczę ile razy budził mnie w nocy bym recytował fragmenty jego formułek….-Na moment zamilkł zbierając się w sobie.
-Rozumiem, byłeś dzieckiem. A te późniejsze lata, przecież wciąż byłeś taki sam. A co teraz się zmieniło.
-Hermiono.-Wyszeptał-Masz rację te późniejsze lata nie są moją chlubą. Ale ciężko pozbyć się uprzedzeń wpajanych przez lata, wśród grupy tak samych uprzedzonych. A teraz zmieniło się to, że mój ojciec naraził się kilkukrotnie Czarnemu Panu, co odbija się na mojej matce, jedynej osobie, której na mnie zależy- głos mu się załamał a w oczach zalśniły łzy.

Hermiona nie zastanawiając się nad tym, co robi delikatnie, opuszkami palców musnęła jego dłoń. 
 Chciała niemo dodać mu otuchy. W odpowiedzi chłopak złapał jej dłoń.

-Nie chcę już być taki, jaki byłem, chcę się zmienić. Przepraszam Cię za wszystko. – Draco był w tym momencie szczery, był cholernie i do bólu szczery. Ofiarowała mu czas i wsparcie, wysłuchała i była tak jak potrzebował. Ktoś bliski, choćby na tą jedną noc. Dostał możliwość spowiedzi i nie był za to oceniany.
-Malfoy wiedz, że ja ci wybaczam-odpowiedziała i zapatrzyła się na widok za oknem
.
Wiatr wstrząsał koronami drzew, po niebie płynęły szybko ołowiane chmury, co jakiś czas odsłaniając parę gwiazd. Pogoda nie była idealna, ale im to nie przeszkadzała. Trwali tak razem, a jednak osobno. Oboje skupieni we własnych myślach. W końcu ciszę przerwał Draco.

-Jak często tu przychodzisz?
-Codziennie, ostatnio mam problemy ze snem a tu mogę w spokoju pomyśleć i odprężyć się.
-Aha, ciekawe miejsce.
-Ha ha tak wiem. Pobyć z tobą jeszcze? Jeśli nie potrzeba to muszę iść, bo chciałam jeszcze raz przejrzeć  transmutację.
-Niepoprawnie poprawna Granger?- Zapytał z lekką drwiną w głosie Draco
-No wiesz, co przecież nauka to…ty mnie podpuszczałeś?- Oniemiała słysząc jego głośny śmiech.
-Świetnie się złościsz Granger. Leć już, ale i tak będę od ciebie lepszy- odparł jej ze śmiechem i śmiał się jeszcze długo po tym jak umilkły jej kroki. Czuł się lekko a z jego serca zniknął ogromny głaz, ostatnich dni.


Kolejnej nocy też była w sowiarni. Zdążyła się usadowić na parapecie i pojawił się on.

-Cześć Granger.
-Witaj Malfoy-delikatnie skinęła mu głową i spojrzała przez okno.

Za oknem można było podziwiać ulewę, ogromne krople deszczu miarowo uderzały w szybę. Zalewały świat litrami wody. Niebo było gęste od chmur tak, że nawet najjaśniejsza gwiazda nie miała szans się przez nie przebić.

-Chciałbyś coś o mnie wiedzieć?- Spytała dziewczyna, nie odwracając głowy od okna.
-Na razie chyba nie a ty?
-Tak, jak to jest, jakie to uczucie wiedzieć, że rodzice wszystko ci załatwią, bo są znani.
-Wiesz to jest takie naturalne, ale z drugiej strony głupie. Mam kasę mam władzę…
-Zwłaszcza, że pieniądze szczęścia nie dają-wtrąciła mu a po chwili zmieniła temat na przyjemniejszy.
 Pytali się nawzajem o szczęśliwe chwilę z dzieciństwa. Porównywali swoje doświadczenia z otrzymaniem listu do Hogwartu. Oraz o pierwsze magiczne doświadczenia. Nim się spostrzegli zaczęło świtać, więc pośpiesznie rozstali się. Każde z nich poszło w swoją stronę z nowym obrazem tej drugiej osoby w głowie…

piątek, 1 marca 2013

Chapter I "Happy Birthday to you"



19 września zawsze był ważny dla niej. To były jej urodziny, co roku idealne i udane aż do teraz. Hermiona Granger od pierwszych minut swoich 16 urodzin, siedziała wpatrując się w małą garść prezentów. Brakowało jej dwóch najważniejszych, od najważniejszych ludzi. Wiedziała, że Harry ma dużo zajęć z Dumbledorem i Snapem, a z Ronem jest pokłócona ale to przecież jej urodziny. Pozwoliła na to by samotna łza stoczyła się po policzku i ruszyła na śniadanie. W Wielkiej Sali było niewielu uczniów, zważywszy na wczesną porę.  Szybko zjadła i pośpiesznym krokiem opuściła pomieszczenie, by móc zdążyć spakować się jeszcze na lekcję.

-Wszystkiego najlepszego Granger-usłyszała szept gdzieś swojej, prawej stronie. Zaskoczona odwróciła się i napotkała tylko wzrok Malfoy’a. Blondyn spojrzał na nią swoimi szarymi oczami, w których nie można było nic wyczytać. Wyminął ją bez słowa a ona mruknęła do siebie:

-Hermiono masz omamy, Malfoy i życzenia i to tobie, jesteś niedorzeczna...

Jak burza wpadła do dormitorium i na parapecie zauważyła brązową sowę, która czekała na wpuszczenie. Okazało się, że sowa ma niewielką paczuszkę zaadresowaną do niej. Nie mając już wiele czasu, włożyła przesyłkę do torby i pobiegła na eliksiry.


Draco Malfoy z największą obojętnością przyglądał się brązowowłosej dziewczynie, jak z radością ogląda prezent. Wciąż w głowie obmyślał plan, musiał być idealny, dopracowany do perfekcji. Wciąż jednak nie miał pomysłu jak do niej podejść, jak zbliżyć, jak pokonać lata nienawiści. Znów od nowa zaczął analizować wszystkie pomysły na pierwszy krok. 


-Hemiona skąd to masz?- Ron wskazał ręką na biżuterię, którą trzymała dziewczyna
.
Piękny srebrny wisiorek z lwem, który miał rubinowe oczko, migające, ciepłym, czerwonym blaskiem. Do tego takie same kolczyki. To i karteczka ze słowem „Przepraszam” znajdowało się w tajemniczej przesyłce.
-Dostałam Ron.- Westchnęła, mając przez moment nadzieję, że to od niego.- A co ci do tego?- Warknęła, gdy zrozumiała, że to nie od niego.

Twarz Rona zrobiła się purpurowa ze złości. Zanim się pohamował zdążył jej odpowiedzieć.

-Ty masz wielbiciela? Kto by chciał?-Wysyczał ze złością a wszyscy uczniowie stojący pod salą eliksirów zamarli.

-Ale ty jesteś dupek Weasley- Draco nie mógł sobie darować ubliżenia znienawidzonemu gryfonowi.

-Ronaldzie! Pierwszy raz muszę się zgodzić z Malfoy’em, jesteś dupkiem. Widocznie ten „cichy wielbiciel” jest bardziej moim przyjacielem niż ty, bo pamiętał o moich urodzinach! – w oczach Hermiony zalśniły łzy i pobiegła do łazienki.

-Co za kretyn! Jak on mógł- pomiędzy spazmami płaczu, uderzała pięścią w kabinę toalety. – Też mi przyjaciel.
W końcu uspokoiła się, przemyła twarz i dumnym krokiem wróciła na lekcję.


-Ron przesadziłeś.-W głosie Harrego słychać było dezaprobatę.
-Daj mi spokój Harry-mruknął rudzielec i zajął miejsce na drugiej lekcji eliksirów, kuląc się w ławce.
-A prezent dla niej masz?- Spytał szeptem Harry
-Zapomniałem.
Harry już nic nie odpowiedział. Chciał zrobić Hermionie niespodziankę, dlatego zwlekał z wręczeniem prezentu. Po chwili wyrwał go z zamyślenia głos Malfoy’a
-Granger bardzo źle się poczuła, poszła do łazienki a jak jej nie przejdzie to mówiła coś o madame Pomfrey.- Gładko skłamał, obojętnym tonem.
-Dobrze, dobrze panna Granger doskonale sobie poradzi z nadrobieniem zaległości.- Profesor 
 Slughorn przeszedł nad tym do porządku.


Hermiona pojawiła się tuż po eliksirach. Z jej twarzy nie można było nic wyczytać. Usiadła po drugiej stronie Harrego i traktowała Rona jak powietrze.
Wieczorem Harry wraz z Hermioną pod peleryną udali się na spacer do Hogsmade. Kupili po kremowym piwie i wybrali się na spacer. Harry dał jej w prezencie płytę, ukochanego, mugolskiego zespołu. Ale co było dla niej najważniejsze ofiarował jej czas, wspólny śmiech i radość z przyjaźni.
Jednak leżąc wieczorem w łóżku, oglądała srebrnego lwa, zastanawiając się, kim jest tajemniczy 
ktoś. Ktoś, kto wygrawerował z tyłu lwa literkę „D”.


Hermiona nie odzywała się do Rona dwa tygodnie. Chłopak bardzo długo musiał ją przepraszać, zanim mu wybaczyła. Po tym incydencie ich stosunki stały się bardzo napięte. Dodatkowo sprawę pogarszał fakt, że Harry i Hermiona zostali zaproszeni do Klubu Ślimaka a Rona pominięto.
W pełnym napięciu minął im październik i listopad. Dni zrobiły się coraz krótsze i coraz zimniejsze. Nawał nauki i lęk o najbliższych powodował u uczniów ciągły stres. Nerwy sięgnęły zenitu na wieść o meczu między Gryfindorem a Slytherinem...