piątek, 14 września 2012

Prolog

Zimna obręcz strachu, zacisnęła mu się na gardle. Dusiła, tłumiąc dopływ tlenu do płuc. Nerwowym krokiem przemierzał pokój w te i z powrotem. Jasne, prawie białe włosy przesłaniały jego twarz. Czuł ,że kolejna porażka nie zostanie zapomniana. Był wręcz pewien zemsty, takiej która nauczy go, że Pana nie można zawieść. Zabiję go? Nie sądził, był mu potrzebny. Każdy jego zwolennik był na wagę złota.O swoję życie był spokojny. Ale co z jego żoną i synem. Nagle jednak został zmuszony do przerwania rozmyślań.


-Lucjuszu! – w zimnym głosie czaił się gniew.
-Tak Panie- mężczyzna zwany Lucjuszem skłonił głową, patrząc w czerwone oczy swego pana.
-Po raz kolejny spieprzyłeś swoje zadanie! Gdyby nie Ty przepowiednia była by moja.Tak długo już czekam. A teraz jeszcze przez Twoją głupotę straciłem szansę na poznanie przepowiedni. Lecz nie martw się masz szansę się zrehabilitować. – kolejne słowa wprawiały Lucjusza w coraz większą trwogę.
-Panie ale jak…? – strach zawisł w powietrzu.
-Co jest największą słabością Pottera?
-Ja...
-Nie odpowiadaj, to jego „przyjaciele” – w czerwonych oczach zalśniły ogniki nienawiści, słowo „przyjaciele” niemal wypluł, czując jak pali jego wnętrze, gardło, usta.
-Oczywiście Pan…
-Milcz i słuchaj! –ryknął drugi mężczyzna – Żeby osłabić Pottera trzeba zniszczyć bliską mu osobę. I tu pojawiają się Weasley i Granger.  Jednakże po mimo, że Weasley to niedojda jest czystej krwi. A Granger… no cóż w naszym świecie nie ma miejsca dla szlam.
-Mam ją zabić? – głos Lucjusza stał się pełny pogardy dla szlamy.
-Nie głupcze, to nie Twoja rola. To twój syn ma wykonać zadanie. Ma ją od siebie uzależnić, tak by w krytycznym momencie walki odciągnąć od Pottera. Tylko pamiętaj to ostatnia szansa inaczej… - tu wymownie przejechał długim paznokciem po łbie, olbrzymiego węża – Nagini nie odmówi posiłku- zacharczał czymś co zapewne miało być śmiechem, a brzmiało jak ścierający się ze sobą metal.
-Tak Panie- odparł Lucjusz i z cichym pyknięciem aportował się do Malfoy Manor.
Czerwone oczy, zaciśnięte w szparki mierzyły miejsce, gdzie przed chwilą stał jeszcze mężczyzna. Już czuł smak zwycięstwa. Tym razem Lucjusz nie mógł go zawieść, wiedział co grozi jego rodzinie.


-To Twoja szansa Draconie i ratunek dla nas – Lucjusz nerwowym gestem, wyłamywał kostki palców. Prosił o wiele, wiedział, że zemsta miała być okrótna. Ich jedyny syn miał stać się mordercą,zdrajcą i sam mógł zginąć gdyby ktoś go rozszyfrował.
-Lucjuszu! Ale to nasz syn! Najpierw Dumbledore a teraz Granger?! Tak nie można on może zginąć!- łkanie blond włosej kobiety zakłóciło ciszę.
-Milcz Narcyzo, nie mamy wyboru.- sam wewnętrznie się trząsł ale to była jedyna szansa.
-Czyli mam rozkochać w sobie Granger tak by w odpowiednim momencie ją wystawić?- głos Dracona był cichy i spokojny. – Dobrze zrobię to chociaż będzie to okropnie trudne. 5 lat nienawiści i teraz tak nagła zmiana. Nie pozwolę matko by coś Ci się stało. - ostatnie zdanie dodał tak cicho by słyszała go tylko Narcyza.
Szybkim krokiem wyszedł z pomieszczenia i zamknął się w swoim pokoju. Już nie udawał spokoju. Ogromnie się bał i czuł wściekłość na okrótność Czarnego Pana. Położył się na łóżku na wznak i zaczął planować wykonanie zadania. Wiedząc ,że prosto nie będzie...